Nie lubię robić tylko jednej rzeczy, bo boję się, że się nią znudzę. Lubię wypróbowywać techniki, poszerzać umiejętności z różnych dziedzin, a potem łączyć i zgłębiać te, które dają najwięcej funu.
Samo filcowanie jest stare jak świat, najstarsze znaleziska datowane są na 6500 lat p.n.e. Krąży też wiele legend związanych z powstaniem filcu, jak na przykład ta o świętym Klemensie, który uciekając w czasie prześladowań pierwszych Chrześcijan, włożył nieco wełny do butów, by uniknąć otarć, a ta pod wpływem ciepła, potu i ugniatania zamieniła się w filc, lub ta o arce Noego, na której zwierzęta zrzucały sierść i w czasie podróży sukcesywnie ugniatały ją swoimi łapami i kopytami, tworząc dywan z filcu.
W zimnej i deszczowej Polsce posiadanie nieprzemakalnego, oddychającego materiału to skarb, zatem nie dziwi, że w momencie pojawienia się sztuki filcowania w Polsce, zrobiła ona sporą karierę. Między XIII a XVIII wiekiem spilśnianie było popularne w miastach i na wsiach — noszono czapki, kapelusze, skarpety, buty i płaszcze z filcu, produkowano oczywiście również koce.
W XIX wieku kariera filcu w Polsce zatrzymała się i przetrwała w zasadzie głównie dzięki tradycji rękodzielniczej.
Od paru lat obserwujemy jednak powrót do tej sztuki. Kolorowe filce, wytwarzane najczęściej z wełny merynosów, których runo jest najdelikatniejsze, stosowane jest w produkcji toreb, dodatków, biżuterii czy figurek i zabawek.
Spilśniać można na dwa sposoby:
– na mokro, używając ciepłej wody i mydła,
– na sucho, używając specjalnej igły z harpunami, którą przebija się wełnę, wbijając i zaciągając poszczególne włókna.
Obie mają swoje wady i zalety. Filcując na mokro można w krótszym czasie uzyskać ładne kulki czy sznury, które można wykorzystać potem do produkcji bransoletek czy korali. Filcując na sucho za to, uzyskuje się bardzo dokładny rezultat i można tworzyć wyraziste detale. Jednocześnie w wersji na mokro, szczególnie kiedy musimy wykonać kilkanaście kulek, dłonie narażone są długotrwały kontakt z wysuszającym mydłem i wodą, i nie można łączyć kolorów, bo mieszają się wtedy w niezbyt kontrolowany sposób. Filcując na sucho natomiast, można nieźle się pokaleczyć — igły są piekielnie ostre, można nawet przebić palec na wylot. Jakby tego było mało, igły są również bardzo kruche i podatne na złamania.
Kiedy zatem mam już dość wysuszonych i pokłutych dłoni, biorę filc igłowany mechanicznie w arkuszach i szyję z nich jakieś ozdoby — głównie świąteczne (mały fun fact - filc w arkuszach nie jest produkowany z wełny, tylko akrylu bądź poliestru, a to dlatego, że włókna wełny nie są w naturze kopiami samych siebie i taki arkusz filcu byłby po prostu nierówny). W końcu filc to filc, nie? ;)
We wszystkich przypadkach jednak efekt jest bardzo wdzięczny — filcowe kolczyki, korale czy breloczki świetnie komponują się z dzianiną i wełnianymi płaszczami, są lekkie, kolorowe i dają wrażenie ciepła (niektóry nie lubią dotyku zimnego metalu na szyi). Dają też ogromne możliwości ekspresji artystycznej. Nie ma chyba zatem możliwości, aby dojść do granicy wiedzy w tym temacie.
Filcowane na mokro:
Trójkulki |
Folkowa |
Z wiatrakiem |
Dynie |
Wrzosowa shamballa |
Żołędzie |
Józefina |
Walentynkowa |
Królik |
Domek z jaskółką |
Dzwoneczki |
Sowa jesienna |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz